poniedziałek, 20 czerwca 2011

druga wyprawa w góry cel: KOPROWY WIERCH - 2367 mnpm

Po ostatniej wyprawie byłam cała obolała, lecz zdecydowałam, że pójdę w niedziele na Koprowy
Musiałam wstać o 4 :30, przygotowałam się do wyjścia...
Mama zrobiła kanapki, spakowała je do plecaka i wyszłyśmy z domu.
Wsiadłyśmy do auta i w drogę
Zbiórkę mieliśmy na orlenie, lecz tam nikogo nie było.
Okazało się, że byliśmy spóźnieni o godzinę.
Pan Grzesiek  zadzwonił, aby zgłosić naszą obecność.
Aby umilić sobie czas oczekiwania na nas podano kawkę...
Przywitałam się, było parę nowych osób (dla mnie oczywiście!)
Pojechaliśmy dalej.
Samochodem dojechaliśmy do schroniska, dalej wiadomo na nogach...
Szliśmy i szliśmy...
Wreszcie zatrzymaliśmy się na postój, żeby coś zjeść.
I znowu szliśmy w górę,
Mama została na Koprowskim Siodle, a ja poszłam dalej.
Chwilami padał grad i deszcz.
Wreszcie byłam na szczycie, wszyscy przybili mi żółwika.
Gdy schodziliśmy znowu padał grad, trudno było schodzić bo kamienie były śliskie.
Przewróciłam się parę razy ale to nic...
Na szczęście niebawem znowu się rozpogodziło.
Dalsza droga w dół była łatwa i przyjemna.
Doszliśmy do aut, pożegnaliśmy się i na lody!!
Zatrzymaliśmy się w Nowym Targu (najpyszniejsze lody  w Polsce).
Kolejka była kilometrowa.
Zjedliśmy i pojechaliśmy do Krakowa.
W poniedziałek przeczytałam o mnie post:

ULA - nowy najmłodszy członek naszej grupy,

Specjalne gratulacje dla ULI !
Witamy w naszym gronie i życzymy dalszego tak dzielnego zdobywania szczytów.

Dialog:
Agis: - Ula widzisz szczyt? - dasz radę?
Ula - Nie!
Agis - To co zostajemy tu i czekamy?
Ula - NIE !
Agis - więc próbujemy iść dalej?
Ula - TAK !!!


A oto i Ula na szczycie KOPROWEGO WIERCHU (2367 mnpm) - a za plecami SZATAN (2416 mnpm) !

 Byłam bardzo szczęśliwa :)

Poniżej kilka zdjęć z wyprawy (niestety z podejścia na szczyt zdjęć brak - osobisty fotograf został na Siodle)






pierwsza wyprawa w góry, cel: KRYWAŃ

Pewnego dnia mama zaproponowała mi wyjście w góry.
Bardzo się cieszyłam, czekałam i czekałam, aż nadejdzie niedziela (był dopiero wtorek).
Nadszedł długo wyczekiwany dzień: niedziela, pobudka o 3:30.
O 4:20 przyjechali koledzy mamy, wsiadłyśmy do auta i pojechaliśmy.
Zatrzymaliśmy się na orlenie, przywitaliśmy się z innymi.
Dziwnie się czułam bo byłam jedynym dzieckiem.
Był tam pan: Rafał, Leszek. Rafał, Bartek, Maciek, Grzesiek, Radek.
Dominika i Karolina, panie Bożena, Monika i Bożena.
Dojechaliśmy na Słowację, dalej poszliśmy na nogach.
Na początku było bardzo trudno, lecz później nie czułam zmęczenia.
Szłam z przodu, a mama została z tyłu bo nie nadążała za mną.
Dziwnie było bo szliśmy w wielkiej mgle, więc nie widziałam wielkiej przepaści.
Mieliśmy parę przystanków na których rozmawialiśmy i się śmialiśmy.
Potem szłam z Karoliną, szłyśmy z samego przodu.
W połowie podejścia zdecydowałyśmy, że dalej już nie damy rady iść.
Zaczęłyśmy schodzić w dół, musiałyśmy na pupach bo inaczej się nie dało.
Zrobiłyśmy sobie przerwę i czekałyśmy na innych.
Zjadłyśmy co nieco i odpoczęłyśmy, tak jak inni gdy przyszli.
Zaczęliśmy schodzić w dół, schodziliśmy i schodziliśmy.
Wreszcie doszliśmy do miejsca, z którego miały nas zabrać samochody, pożegnaliśmy się i wsiedliśmy do auta.
Do domu wróciłam około 23. Kąpiel i spać!!!
W poniedziałek zaczynam lekcję o 8:00.
Mama na szczęście pozwoliła mi zostać w domu.

       Dalsze przygody później...