piątek, 7 października 2011

Gdyby kózka nie skakała, czyli jak "zepsułam" nogę...

31 października przeżyłam  ciekawą i bolesną historię.
Był to piątek, do szkoły miałam na 8 rano, zaczęłam informatyką.
niestety było zastępstwo W-F.
Ćwiczyliśmy w spodniach i mundurku.
Po skończonej lekcji poszliśmy do sali B0.
Lecz okazało się, że znowu mamy zastępstwo z wuefistą.
Wyszliśmy na pole.
Lekcja rozpoczęła się rozgrzewką,  mieliśmy grać w piłkę nożną z chłopcami :o
Na całe szczęście pani  zlitowała się nad dziewczynami i pozwoliła nam zagrać  w siatkówkę.
Zadzwonił dzwonek, poszliśmy do szatni zabraliśmy swoje rzeczy i poszliśmy na lekcje.
W tym czasie siedzieliśmy przed klasą bo była 20 min przerwa.
Nagle postrzegłam , że nie mam okularów.
Więc pobiegłam z koleżanką do szatni, zabrałam je i z powrotem do klasy.
Schodziłyśmy po schodach gdy zadzwonił dzwonek.
Szłyśmy bardzo szybko, a ja wtedy potknęłam się, przewróciłam i skręciłam kostkę.
Koleżanka zaprowadziła mnie do higienistki  i przyniosła torbę.

                               Morał  z tej  historii taki: Zawsze  pamiętaj o okularach i.... nie biegaj po schodach.
                                                       

piątek, 16 września 2011

15 sierpnia wybrałam się z mamą, ciocią i całą resztą w góry na Jałowiec .
Każdy miał upiec mokre ciasto na powitanie pana Janka.
Około 10 zaczęliśmy wchodzić .
Trasa nie była taka trudna i długa więc nie robiliśmy dużo przerw.
Na samym szczycie Panowie rozpalili ognisko.
Lecz Ciasta były ważniejsze.
Pokroiliśmy je, i od razu je zaczęliśmy jeść.
Ognisko nadal się paliło, a pan Maciek, Radek i Grzesiek poszli do schroniska po picie.
Po drodze wzięli drewno do spalenia.









A my wzięliśmy kiełbaski, nabijaliśmy je na patyki i piekliśmy.
Na szczycie widzieliśmy jak na innych górach są burze z piorunami.
Niestety u na zaczęło kropić więc musieliśmy się zbierać.


















Na szycie byliśmy koło 3-4 godzin.
Zaczęliśmy schodzić.
Na samym dole przy aucie pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do domu.


wtorek, 16 sierpnia 2011

Wakacje z rodzicami i pierwsza wspólna wyprawa w góry : Trzy Korony NIE WYPAŁ

 W niedzielę przyjechałam pod namiot z rodziną do Frydmana.
Było strasznie gorąco, można było po polu chodzić w stroju kąpielowym, lecz noce nie były zbyt fajne.
Wieczorem zasnęłam a tu nagle o 12 w nocy wielka burza, Grzmoty i pioruny...
Strasznie się bałam, jedną ręką trzymałam się mamy a drugą taty.
Nie było łatwo ale jakoś zasnęłam.
Poniedziałek był znowu upalny rodzice leniuchowali a ja  z bratem chodziłam nad rzekę do lodowatej wody.
Wieczorem tata grillował a ja rozpalałam ognisko z małą pomocą  taty który mi wytłumaczył jak i co mam robić.
Nie udało mi się rozpalić tylko z jednej zapałki ale i tak ognisko było świetne.
Nadeszła noc, znowu się obudziłam przez grzmoty i pioruny ale zasnęłam.
We wtorek to co zwykle .
W środę  szliśmy w górę rzeki lecz w połowie się wywróciłam i ubiłam kolano...
Rzeka była strasznie rwąca więc zawróciliśmy...
Poszliśmy na wodospadzik i tam się bawiliśmy.
Ta noc była... spokojna.
Czwartek nie był taki piękny więc zdecydowaliśmy się iść w góry na Trzy Korony.
O 14 zaczęliśmy wychodzić od parkingu szliśmy 15 minut i doszliśmy do schroniska.
Na ławeczce siedział góral który powiedział że zachwile będzie burz i nie ma po co iść.
Więc zawróciliśmy. 
No i była to prawda, jak wracaliśmy zaczęło padać.
Przejeżdżaliśmy obok zamku Czorsztyńskiego , więc kupiliśmy bilety i zaczęliśmy go zwiedzać.
Gdy skończyliśmy zwiedzać strasznie się rozlało
no i pojechaliśmy prosto na pole namiotowe.
Było bardzo fajnie, lecz niestety pogoda nam się trochę zepsuła.
Więc w  niedziele zdecydowaliśmy, że w poniedziałek pakujemy się i wracamy do Krakowa.
Było po prostu super ciekawie bo jak się pakowaliśmy zaczęło lać.
Ażeby było jeszcze ciekawiej w połowie drobi do Krakowa auto nam zgasło i już nie chciało odpalić.
Jeden nieznajomy pan zatrzymał się żeby nam pomoc.
Podładowaliśmy sobie akumulator i pojechaliśmy 5 minut i znowu  auto zgasło.
Zadzwoniliśmy do wujka i zapytaliśmy czy mógł by nas holować
Wujek się zgodził i za godzinne do nas dojechał.
Ja z bratem przesiedliśmy się a rodzice zostali.
Wróciliśmy do domu, rozpakowaliśmy się i na tym kończy się wakacyjna przygoda z rodzicami.







piątek, 15 lipca 2011

cel: Grzebień Polski i Mała Wysoka


Z domu wyjechałam o 4:30, byłam strasznie śpiąca i prawie całą drogę przespałam, tak jak moja mama i pani Bożenka.
Zbiórkę mieliśmy na orlenie o 5:00.
Przywitaliśmy się, porozmawialiśmy i pojechaliśmy dalej.
Jechaliśmy i jechaliśmy...
Aż wreszcie dojechaliśmy.
Przepakowaliśmy się i poszliśmy.
Nagle wzmógł się wielki wiatr.
Porywało każdego w prawo i w lewo.
Panu Grześkowi i Radkowi to nie przeszkadzało, byli prawie na Grzebieniu Polskim, a my dopiero przy schronisku.
Weszliśmy do restauracji, spotkaliśmy  słodziutkiego psiaka. 
Wszyscy go głaskali i robili sobie z nim zdjęcia...
Rozmawialiśmy też z Słowakami, poczęstowaliśmy ich pysznym ciastem truskawkowym mojej mamy.
Po odpoczynku poszliśmy dalej.Było bardzo trudno bo nadal wiał wiatr.
Szliśmy i szliśmy...
Aż doszliśmy na Grzebień Polski.
Wszyscy odpoczęli i coś zjedli.
Pan Grzesiek i Radek już od dawna byli na Małej Wysokiej ale jak zauważyli, że jesteśmy na Grzebieniu zeszli do nas i wyszli z nami drugi raz. 
Na szczycie dorośli wypili kawę a ja herbatkę.
Podzieliliśmy się na 2 grupy jedna poszła nową drogą a druga tą co przyszliśmy. 
Ja poszłam nową drogą z mamą  panem Rafałem, Leszkiem i Mirkiem.
Myśleliśmy że będzie to łatwa droga lecz okazało się, że nie była aż taka łatwa.
Było trochę śniegu, ale daliśmy rade i poszliśmy dalej. 
Była to bardzo długa droga szliśmy i szliśmy...
Ale doszliśmy.
Pierwsza grupa była już na dole i na nas czekała.
Wszyscy byli ledwo  żywi więc pojechaliśmy prosto do domu.






poniedziałek, 20 czerwca 2011

druga wyprawa w góry cel: KOPROWY WIERCH - 2367 mnpm

Po ostatniej wyprawie byłam cała obolała, lecz zdecydowałam, że pójdę w niedziele na Koprowy
Musiałam wstać o 4 :30, przygotowałam się do wyjścia...
Mama zrobiła kanapki, spakowała je do plecaka i wyszłyśmy z domu.
Wsiadłyśmy do auta i w drogę
Zbiórkę mieliśmy na orlenie, lecz tam nikogo nie było.
Okazało się, że byliśmy spóźnieni o godzinę.
Pan Grzesiek  zadzwonił, aby zgłosić naszą obecność.
Aby umilić sobie czas oczekiwania na nas podano kawkę...
Przywitałam się, było parę nowych osób (dla mnie oczywiście!)
Pojechaliśmy dalej.
Samochodem dojechaliśmy do schroniska, dalej wiadomo na nogach...
Szliśmy i szliśmy...
Wreszcie zatrzymaliśmy się na postój, żeby coś zjeść.
I znowu szliśmy w górę,
Mama została na Koprowskim Siodle, a ja poszłam dalej.
Chwilami padał grad i deszcz.
Wreszcie byłam na szczycie, wszyscy przybili mi żółwika.
Gdy schodziliśmy znowu padał grad, trudno było schodzić bo kamienie były śliskie.
Przewróciłam się parę razy ale to nic...
Na szczęście niebawem znowu się rozpogodziło.
Dalsza droga w dół była łatwa i przyjemna.
Doszliśmy do aut, pożegnaliśmy się i na lody!!
Zatrzymaliśmy się w Nowym Targu (najpyszniejsze lody  w Polsce).
Kolejka była kilometrowa.
Zjedliśmy i pojechaliśmy do Krakowa.
W poniedziałek przeczytałam o mnie post:

ULA - nowy najmłodszy członek naszej grupy,

Specjalne gratulacje dla ULI !
Witamy w naszym gronie i życzymy dalszego tak dzielnego zdobywania szczytów.

Dialog:
Agis: - Ula widzisz szczyt? - dasz radę?
Ula - Nie!
Agis - To co zostajemy tu i czekamy?
Ula - NIE !
Agis - więc próbujemy iść dalej?
Ula - TAK !!!


A oto i Ula na szczycie KOPROWEGO WIERCHU (2367 mnpm) - a za plecami SZATAN (2416 mnpm) !

 Byłam bardzo szczęśliwa :)

Poniżej kilka zdjęć z wyprawy (niestety z podejścia na szczyt zdjęć brak - osobisty fotograf został na Siodle)






pierwsza wyprawa w góry, cel: KRYWAŃ

Pewnego dnia mama zaproponowała mi wyjście w góry.
Bardzo się cieszyłam, czekałam i czekałam, aż nadejdzie niedziela (był dopiero wtorek).
Nadszedł długo wyczekiwany dzień: niedziela, pobudka o 3:30.
O 4:20 przyjechali koledzy mamy, wsiadłyśmy do auta i pojechaliśmy.
Zatrzymaliśmy się na orlenie, przywitaliśmy się z innymi.
Dziwnie się czułam bo byłam jedynym dzieckiem.
Był tam pan: Rafał, Leszek. Rafał, Bartek, Maciek, Grzesiek, Radek.
Dominika i Karolina, panie Bożena, Monika i Bożena.
Dojechaliśmy na Słowację, dalej poszliśmy na nogach.
Na początku było bardzo trudno, lecz później nie czułam zmęczenia.
Szłam z przodu, a mama została z tyłu bo nie nadążała za mną.
Dziwnie było bo szliśmy w wielkiej mgle, więc nie widziałam wielkiej przepaści.
Mieliśmy parę przystanków na których rozmawialiśmy i się śmialiśmy.
Potem szłam z Karoliną, szłyśmy z samego przodu.
W połowie podejścia zdecydowałyśmy, że dalej już nie damy rady iść.
Zaczęłyśmy schodzić w dół, musiałyśmy na pupach bo inaczej się nie dało.
Zrobiłyśmy sobie przerwę i czekałyśmy na innych.
Zjadłyśmy co nieco i odpoczęłyśmy, tak jak inni gdy przyszli.
Zaczęliśmy schodzić w dół, schodziliśmy i schodziliśmy.
Wreszcie doszliśmy do miejsca, z którego miały nas zabrać samochody, pożegnaliśmy się i wsiedliśmy do auta.
Do domu wróciłam około 23. Kąpiel i spać!!!
W poniedziałek zaczynam lekcję o 8:00.
Mama na szczęście pozwoliła mi zostać w domu.

       Dalsze przygody później...